Tatuowanie samego siebie sposobem na zabicie nudy
Chris Woodhead to pochodzący ze wschodniego Londynu tatuażysta, który zamknięty na kwarantannie w swoim mieszkaniu, zaczął się nudzić do tego stopnia, że postanowił wytatuować siebie samego. Nie mogąc pracować w swoim studiu tatuażu, wpadł na pomysł, że będzie swoim jedynym klientem. Stwierdził, że będzie robił sobie tatuaże każdego dnia przymusowego pobytu w mieszkaniu, bez wzlgędu na to ile czasu będzie to trwało.
Chris, opowiadając o procesie tatuowania samego siebie, przyznał, że rzadko używał lustra. O ile większość miejsc na ciele była dla niego łatwo dostępna, tak łokieć, czy też tył nogi były najtrudniejsze do tatuowania. Natomiast jeśli chodzi o wzory, to jest to istny miszmasz tematyczny, lecz znalazło się tu miejsce również na tatuaże nawiązujące bezpośrednio do koronawirusa. Tatuażysta używał metody handpoke.
Warto przeczytać: Wykonywanie tatuaży techniką handpoke
Małe, ale za to różnorodne wzory tatuaży
Zanim tatuażysta wdrożył ten plan w życie, jego ciało zdobiło już około tysiąca tatuaży! Dodanie kolejnych było kwestią czasu, który postanowił skrócić, biorąc sprawy w swoje ręce i to dosłownie. Wyzwaniem okazało się dobranie projektów tak, aby pasowały do niewielkich, wolnych przestrzeni na skórze pomiędzy istniejącymi już dziarami. Zmusiło go to do wybierania małych wzorów, których na jego ciele finalnie wylądowała cała masa.
Warto przeczytać: Jak powstają tatuaże z nurtu freehand?